Cześć wszystkim.
Mam na imię Kamil. Za niecały miesiąc obchodzę swoje 30ste urodziny. 2 tygodnie temu pożegnałem dziadka, który odszedł w swoim łóżku, chorując na nowotwór płuc. Następnego dnia po jego śmierci.. po raz pierwszy przytuliłem nowonarodzoną Córeczkę. A dwa dni temu usłyszałem słowa, których tak bardzo się boimy, i które usłyszała większość użytkowników tego portalu.
Trafiłem na to forum jakieś dwa tygodnie temu. Nie mam co prawda jeszcze pełnej diagnozy, dlatego wątek założyłem akurat w tym dziale. Wydajecie się być naprawdę sympatyczną i budującą społecznością, a żona widząc mój stan psychiczny od wczoraj zachęciła mnie do napisania tutaj posta, wyżalenia się i poszukania porady.
Guz wykryłem w dolnej części prawego jądra właśnie jakieś dwa tygodnie temu. Miesiąc temu jeszcze nic nie było wyczuwalne. Łudziłem się przez kilka dni, że może to jakaś torbiel i się wchłonie, lecz po tym jak guz zrobił się twardszy i trochę urósł zadecydowałem o wizycie u urologa. Diagnoza była szybka - zmiana nowotworowa 1.7mm x 2.5mm. Na całe szczęście trafiłem do doktora, który jest zastępcą ordynatora oddziału urologicznego w jednym z wrocławskich szpitali. Niby zmiana została wykryta na początkowym etapie i lekarz powiedział, że na 99% nie mam przerzutów. 5 września mam mieć zabieg amputacji jądra, dodatkowo angioTK i RTG płuc. No i czekanie na wyniki histo. Zrobiłem dziś rano markery, mam zaniżone (aczkolwiek nadal w normie) LH oraz zawyżone (aczkolwiek również nadal w normie) betaHCG. Czekam na afp, wyniki mają być w poniedziałek.
Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem.. jestem załamany tym wszystkim. Przez 4 lata chorowałem na depresję, jestem teraz na małej dawce wenlafaksyny i miałem pod koniec roku kończyć leczenie. To wszystko wydaje mi się jakieś nierealne, jakbym był po prostu aktorem w jakimś filmie. Dodatkowo jestem fizycznie zmęczony, bo córeczka jest niesamowicie absorbująca. Na szczęście mam cudowną żonę, która mnie niesamowicie w tym wspiera i rodziców, którzy pomagają nam przy małej. Niemniej jednak mam wrażenie że to co się zadziało w ciągu miesiąca w moim życiu to jakiś pieprzony rollercoaster, albo wspominkowy scenariusz z Family Guya..
Chciałem was zapytać drodzy koledzy o kilka spraw.. Jak u was przebiegała operacja? Jak długo dochodziliscie do siebie? Czy termin operacji na 5 września nie jest zbyt odległy? Kiedy powinienem załatwić kartę DILO? Jak się czuliście po chemii i ile ją braliście? Czy polecacie jakiegoś onkologa we Wrocławiu, który poprowadzi mnie przez bitwę z tym gównem?
Przepraszam za chaotyczny styl wypowiedzi, ale wiem, że niejeden z was przechodził przez te pierwsze chwile z podobnym mętlikiem w głowie...
Pozdro