Dzień dobry,
zacznę od tego, że jestem narzeczoną młodego mężczyzny (28 lat) z podejrzeniem nowotworu. Historia o tyle rozwleczona, że od dwóch lat X chodzi od lekarza do lekarza, narzekając na silne, napadowe bóle jądra lewego. Po wielu badaniach i leczeniu antybiotykami, bóle powracały i większość lekarzy odsyłała go z kwitkiem. Ostatni urolog stwierdził, że najprawdopodobniej jest to "ból udzielony jądra" i dla świętego spokoju wysłał na USG.
Na dzisiejszym USG pani radiolog wykryła zmianę, ale na prawym jądrze, którą od razu nazwała tworem przypominającym nowotwór. Na lewym jedynie maleńka torbiel, która jej zdaniem nie mogła być powiązana z bólem. Lekarz urolog nie chciał udzielić więcej informacji, kazał wykonać markery i wrócić w piątek na wizytę. Jądra palpacyjnie badane były przez niego na poprzedniej wizycie, ale nic w nich wtedy nie znalazł, my także nie wyczuwamy zmian.
Oczywiście zachodzimy w głowę - co teraz? Rozczytujemy temat w internecie, tym bardziej, że jestem ze służby zdrowia i chciałabym uzyskać więcej informacji. Z tego, co zrozumiałam, zabieg usunięcia jądra w przypadku nowotworu jest niemal pewny i z tym się pogodziliśmy, ale mój niepokój budzi ból, który X opisuje od dwóch lat, a dotyczy drugiego jądra. Czy tu nie przydałby się rezonans? Czy coś poza markerami możemy wykonać we własnym zakresie? Czy warto zmienić lekarza czy poczekać cierpliwie?
Oczywiście bardzo się niepokoimy, jestem rozczarowana, że przez 2 lata nikt wcześniej nie zlecił USG, choć zdaniem lekarza, problem bólu jądra może być z tym niepowiązany.
Bardzo proszę o wszelkie sugestie i dzielenie się doświadczeniami.