Witam
Aktualizuje postępy.
Udało mi się umówić mojego Partnera do doktora Sarosieka. Doktor przyjął go pomiędzy wizytami innych pacjentów, za co bardzo jesteśmy wdzięczni. Po obejrzeniu wyników wspólnie ustalili,ze zanim podejma kolejne kroki poczekają na wyniki markerów po zabiegu. Pobrali mojemu Partnerowi krew i znów pozostało nam czekanie :-\. W miedzyczasie czekalismy na opis tomografii. W ten piątek miał umowiona wizyte u onkologa.
W poniedziałek przyszły wyniki TK. Kolejny cios. Wszystko niby ok, ale węzły chłonne powiększone, po prawej stronie,nad chorym jądrem. Telefon do lekarza. I tu kolejny cios. Marker, który był lekko podwyższony przed zabiegiem, dalej jest podwyższony. Decyzja-w piątek idzie do szpitala, na tydzień, na chemię zapobiegawcza.
Moj Partner i ja jesteśmy podłamani. Ciągle mieliśmy nadzieję, że jednak obejdzie się bez chemii. Doktor tłumaczył, ze nie ma się co martwić, że jest dobrze, nawet b.dobrze, ale jednak to jest chemia. Mówił też, że ta chemia jest słabsza niż ta "zwykła", że nie ma problemu jeśli przyjedzie autem, bo bez problemu nim będzie mógł też wrócić. Mamy w to wierzyc?
Najgorsze z całej tej sytuacji jest to, że jestem za granicą,moj Partner zdecydował, żebym została, gdy on wyjezdzal do Polski. Codziennie rozmawiamy jestem na bieżąco itd., ale...Myśleliśmy, że zdaże przyjechać przed podaniem chemii, żebym mogła być przy nim, żeby nie czul się sam
Jak na złość mogę wyjechać dopiero w niedzielę nad ranem, czyli będę dopiero w Wawie w niedzielę w nocy/poniedzialek wcześnie rano. Naprawdę staramy się być silni,staram się nie pokazywac, że się boję jak cholera, żeby czul we mnie oparcie. Miał już chwile zalamanania,ale po 2-godzinnych rozmowach wracało wszystko do normy.
Już nawet udało mi się załatwić nocleg na te dni chemii, żeby moc być przy nim. Strach i uczucie bezsilności pozostaje.
Przepraszam, za długość, ale....