Witam Wszystkich "Jądrowców" i nie tylko,
w listopadzie 2007 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór jądra prawego, 2 dni później miałem już zabieg, wykonał go pewien starszy chirurg urolog (z tytułem dr n.med.), który pracował wcześniej na onkologii w Poznaniu i znał się na rzeczy. Zrobiono mi badania krwi (ale bez markerów, bo był to szpital powiatowy poza Poznaniem, gdzie był możliwy szybki termin zabiegu, na co nalegał wspomniany doktor) i tomograf. Wyniki były bardzo dobre. Jądro usunięto, wyniki badania histopatologicznego wskazywały na guz mieszany z największym udziałem zarodkowego Carcinoma Embryonale i jakieś jeszcze chyba 2 dodatkowe (szczegółów teraz nie pamiętam, musiałbym odszukać dokumentację, jeśli kogoś by to interesowało), coś tam wspominano też o możliwości kosmówkowego, ale pewności nie było. Wyniki więc dobre na pewno nie były, ale stadium było najlżejsze (bez nacieków, przerzutów, itp.). W Poznaniu na onkologii zrobili mi markery AFP i bHCG - były idealne, lekarz (już inny) w poradni chemioterapii od tej pory zaproponował obserwację. Oczywiście od tego czasu miałem kilka USG jamy brzusznej, RTG klatki i serca no i markery. Obecnie mam wizyty co pół roku i cały czas tylko obserwacja. Jestem ciekaw co o tym sądzi specjalista z forum (Troll)? Fakt faktem, po tej historii zrobiłem się szpakowaty, a mam obecnie 32 lata, chyba stres. Po tym czasie jestem już dość spokojny, nie stresują mnie kolejne wizyty kontrolne, ale każdy ból głowy (który zdarza się od tamtego czasu częściej) przypomina mi o przebytych atrakcjach i pojawia się obawa o np. przerzuty do mózgu. Nadmienię tylko, że kilkanaście lat temu na to samo świństwo zmarł mój starszy brat, mając przerzuty m.in. do płuc i mózgu, ale wtedy zamiast orchidektomii miał biopcję i w ogóle inne metody postępowania. Stąd chyba mój stres był większy, bo wcześniej widziałem całą około roczną przegraną walkę... Pozdrawiam wszystkich forumowiczów i życzę Wam i sobie dużo siły, wytrwałości i skutecznej walki o nasze zdrowie!