Byłem u laryngologa, w audiometrii nie stwierdził większych ubytków, ale problemem pozostają piski w uszach i dziwne zmiany w odbiorze dźwięków - zwłaszcza mowa ludzka czy jakieś szeleszczenie są dla mnie nieprzyjemne, i gorzej zrozumiałe. Dwaj laryngologowie stwierdzili, że niewiele poradzą teraz, póki działają te cytostatyki i komórki nerwowe w uszach nie odbudowały się (Ciekawe zatem, dlaczego wszędzie trąbią o tym, że trzeba natychmiast w takich przypadkach zgłaszać się do nich! Nie wiedzieli.). Teraz dostałem tylko dużą dawkę witaminy B1 i za miesiąc mam się zgłosić na dokładniejsze badania słuchu.
A już wracając do głównej choroby, jestem po dwóch kompletnych seriach chemioterapii, za trzy miesiące mam się zgłosić na badania markerów i do lekarza na kontrolę. Jednak chyba zrobię sobie wcześniej te markery na własną rękę. Właściwie DOPIERO TERAZ zaczynam się bać - że będzie nawrót (według artykułu na stronie Onkonet nawroty w przypadku nienasieniaków zdarzają się w 20-30% przypadków), że gdzieś były niewidoczne przerzuty, że tak naprawdę właściwie nie wiem, skąd to się wzięło i kiedy może się znowu pojawić... (ktokolwiek tak naprawdę wie?) I jak to wszystko wpłynie na długość życia. Te wszystkie statystyki w onkologii są tak cholernie zabawne, że sprawdzają przeżywalność tylko przez następnych 5 lat. A 10? 20? 40? Teraz mam 24 lata i zwyczajne obawy.