przez Paweł_C » 25 Wrz 2018, 08:54
Hej!
Wczoraj wróciłem do domu z Magodentu, po pierwszym cyklu BEP (nie licząc oczywiście dolewki w przyszły poniedziałek). Powiem wam, że przez pierwsze 4 dni było nawet ok. Zjazd zaczął się w piątek... Brak apetytu, kapeć w mordzie, Pepsi smakująca jak woda... Przyćpane, powolne ruchy i brak koncentracji. Ostatniego dnia, gapiłem się jak debil na te kroplówki trzymając kciuki, żeby tylko szybciej kapały. Co zdumiewające, ani razu nie wymiotowałem, co traktuję jako swój mały, osobisty sukces.
Wczoraj w nocy za to miałem przeboje z ręką, tą w której miałem venflon (do końca nie wiem co to mogło być, zapalenie żyły?), gdzieś koło 18 zaczęła mnie boleć, mniej więcej od nadgarstka do łokcia. Za cholerę nie mogłem zasnąć. Pomogły dopiero 2 Ibupromy koło północy. Teraz smaruje ją dodatkowo maścią z heparyną. Odpukać, na razie mam spokój i nic nie boli.
Sam szpital i personel na duuuuuuuży plus. W sumie to czułem się jak w jakimś hotelu. Codziennie rano obchód, pielęgniarz albo pielęgniarka pytają jak minęła nocka, czy były jakieś dolegliwości. Wieczorem mierzenie temperatury i ciśnienia. Z chęcią odpowiadali na moje pytania, więc miałem wrażenie, że naprawdę im zależy.
Dr Sarosiek był u mnie kilka razy. Powtórzył, że moje stadium raka to oficjalnie IIB z dobrymi rokowaniami (i tego się trzymam!). Rozpisaliśmy wspólnie mój plan leczenia z kalendarzem, 12 listopada mam zaplanowaną ostatnią dolewkę. Po tej dacie, jeszcze w ciągu miesiąc TK do zrobienia i będziemy wiedzieli, czy dziad postanowił zdechnąć czy jednak nie.
Pozdrawiam!