Jestem po wizycie u onkologa konsultującego w szpitalu w moim mieście. Wizytę miałem wyznaczoną za 3 tygodnie, poszedłem jednak na pierwszą prywatnie, aby przyspieszyć diagnostykę i leczenie.
Ogólnie podejście jest takie: jeśli będzie to nasieniak PT1a bez przerzutów, to aktywna obserwacja. Tak chce lekarz, tak doradzają mi wszyscy wokół - rodzina, znajomi, dalsi znajomi lekarze, pielęgniarki itp. Niektórzy bliscy sugerują oczywiście cudowne terapie typu ziółka lub złoto lub srebro, ale nie koloidalne, tylko jakieś inne cudo. Podobno chemia jest zła i nie wolno ingerować organizm.
Ja uparłem się jednak, że nawet w najwcześniejszym stadium będę chciał karboplatynę jako chemioterapię adjuwantową. Przypadki z tego forum, gdzie po jakimś czasie następowała wznowa nawet w małych guzach oraz mój życiowy pech, każą mi nie lekceważyć choroby. Boję się jedynie, że po wlewie złapię koronawirusa i niepotrzebnie umrę. Może to nadleczenie, jednak chcę mieć pewność, że zrobiłem wszystko, aby uniknąć wznowy. Nie chciałbym później skończyć na chemioterapiach TIP, czy GOP i umrzeć z powodu zaniedbanego nasieniaka.
Lekarz był na mnie bardzo wk.....y. Chyba nienawidzą świadomych pacjentów, którzy mają pojęcie o leczeniu swojej choroby. Narobię sobie wrogów, ale trudno. Przy pierwszym i drugim guzie (przed wycięciem jądra) wszyscy też mówili mi, że nic mi nie jest, tylko na siłę wyszukuję sobie choroby. A jednak miałem rację...