Ja zdecydowałem się na obserwację, z tym, że mój guz miał mniej niż 1 cm średnicy. Minęło prawie 2 lata od operacji i póki co jest wszystko w porządku. Też miałem niby dylemat chociaż w głębi duszy czułem, że warto zaryzykować.
Mój lekarz prowadzący z COI, zapytany co zrobiłby na moim miejscu, odpowiedział, że nigdy nie stawia się na miejscu pacjenta, bo by osiwiał
ale wybrałby obserwację i ku temu obecnie skłaniają się miedzynarodowe zalecenia, chociaż jak ostatnio sprawdzałem na Wiki, tam piszą jeszcze co innego (ale czas płynie, podejście się zmienia). Raz, że chemia nie daje Ci 100% pewności, że nie będzie nawrotu, a wtedy dostaniesz ja, powiedzmy, podwójnie, a dwa, że nie ma co się truć, jeżeli istnieje szansa na powodzenie. Oczywiście dużo o tym myślałem i bałem się, że jeżeli nie zdecyduje się na wlew, a będę miał wznowę, to zacznę siebie obwiniać za złą decyzję. Potem znowu miałem dylemat, czy jeżeli ją wezmę, to nie będę potem codziennie zachodził w głowę i żałował, że może warto było nie brać.
To trochę jak z kobietą, jak Ciebie zdradzi, zrób to samo. Ale jak Ty zdradzisz pierwszy, a ona tego nigdy nie zrobi, całe życie będziesz myślał, że może nie warto było dla kilku minut, po to by zobaczyć jak to jest, a zrobiłeś to tylko po to aby ją ewnetualnie uprzedzić i nie być tym frajerem z rogami
---> nie wiem czy sie zagolopowałem z tym Homeryckim porównaniem
Jest też inna kwestia, o której doktor wspomniał. Zawsze istnieje ryzyko wystąpienia nowotworu wtórnego po chemii. Myślę też w ten sposób: czy nie warto zaryzykować, bo skutek może być co najwyżej taki, że zamiast 2 wlewów, dostaniesz 4, a ciągle masz szansę na zero.
pozdrawiam i życzę przemyślanych wyborów
Oczywiście nie myśl, że łatwo mi przychodzi pisanie tego. Przed każdym badaniem kontrolnym, zanim wyjdę z domu, wracam się 3-4 razy (dosłownie, sraczka ze stresu, ale co zrobisz, jakoś żyć trzeba)