Witajcie,
Mój przypadek jest dosyć dziwny i oryginalny.
Otóż, gdy dowiedziałem się jakieś 2-3 lata temu (teraz mam 23 lata) o "samobadaniu jąder", postanowiłem, że pierwszy raz przebadam sobie ten narząd samodzielnie.
Pierwsze badanie i zanotowałem nieprawidłowość - jedno jądro (prawe) nieznacznie większe od drugiego (tak w dotyku to było i nadal widać, a jak się patrzy oczami - ni cholery).
Poleciałem do lekarza rodzinnego. Dostałem skierowanie do urologa (lekarz rodzinny nie oglądał jąder). Zapisałem się na NFZ - wizyta za 4 miesiące... Przez tydzień lęku, strachu i czytania nt. ww. nowotworu stwierdziłem, że ''pieprzę'' to i idę za swoją forsę na wizytę u prywatnego lekarza. Na wizycie lekarz stwierdził, że nie widzi nic niepokojącego, ale na wszelki wypadek - USG. Dał skierowanie na NFZ, ale wiedząc o tym jak działa Polska służba zdrowia, poszedłem na USG prywatne. Wynik USG - brak zmian ogniskowych.
Od tamtej pory uspokoiłem się i badałem jądra rzadko. Raz na 4-5 miesięcy i to pobieżnie. Dlaczego tak? Otóż, moja psychika czuje się lepiej, gdy robię to pobieżnie.
Mamy styczeń tego roku (po 2,5 roku od tamtej sytuacji). Dostałem bólu jądra. Okazało się, że mam problem z nerkami. Urolog przebadał moje jądra i stwierdził, że jest ok. Zapytałem, czy ew. zmiany da się "przeoczyć" będąc wrażliwym tak jak ja (związane z rakiem). Powiedział, że nie, bo guzek na wierzchu lub jądro są "twarde jak kamień" i tego nie da się zignorować. Uspokoiłem się.
Jest luty 2018. Postanowiłem, że trzeba uspokoić nerwy i badać się z jednoczesnym zaufaniem do siebie, że robię to dobrze - na wszelki wypadek.
No, ale nie. Znowu niepewność. Przebadałem je i jedno (prawe) jest jakby jeszcze leciutko większe niż zwykle. Zostawiłem. Dwa dni później myśl "a jeśli jednak to rak?". Przebadałem znowu - to samo. I tak badam się co 2-4 dni.
Moje "samobadanie" to jakiś horror. Napędzane jest strachem, że rak ten jest uleczalny w 100%, ale tylko wtedy, gdy wykryje się go we wczesnej fazie. Nie wiem ile czasu ma każdy przypadek, więc póki co nie potrafię normalnie funkcjonować bez regularnych wizyt u urologa co 3-4 miesiące. Czasami w przypływie stresu nawet samodzielne USG dopiero ratuje moją psychikę. To wszystko to koszta.
Cierpię na jakąś jądro-fobię. Cholernie to nieśmieszne.
Nie wiem czego oczekuję pisząc ten post. Jesteście doświadczeni, a niektórzy z Was mieli raka jądra, więc możecie się podzielić ze mną swoimi konkretnymi przypadkami - co Was skłoniło do wizyty.
To jądro jest tak ultra twarde jak kamień (jak mówił urolog w styczniu) przy raku? Całe lub guzek ewidentny na jądrze? Zawsze się powiększa i np. po 2 tyg. można spokojnie zauważyć, że się powiększyło i dopiero pójść do lekarza?
Jak to było u Was? Wiem, że u każdego może być inaczej.
Ogólnie w tym momencie moje jedno jądro jest lekko większe (to normalne?) od drugiego i przy badaniu raz jest giętkie, elastyczne, ale twarde (jedno i drugie). Na tyle twarde, że muszę je ucisnąć mocniej, aby zatopić palec. Czasami są miękkie (od czego to zależy)?
Pozdrawiam i proszę Was o potraktowanie sprawy poważnie, choć, domyślam się, że brzmi to niepoważnie.
Dziękuję za odp.