Hej, nie odzywałem się ponad miesiąc czasu. Regenerowałem siły po chemioterapii.
Można powiedzieć, że w tym czasie doszedłem do sampoczucia sprzed całego zamieszania (albo troszkę brakuje, ale wszystko jest na dobrej drodze).
Biegam już po 7 - 8 km, w prawdzie nie w rewelacyjnych czasach, ale każdy przebiegnięty km bardzo cieszy
W czasie choroby bardzo pomagało mi czytanie blogów (m.in. rakzjajem - pozdrawiam autora , aby uporządkować wszystkie myśli i zebrać się do działania.
Dlatego chciałbym również trochę opisać swój przypadek - jak to u mnie wyglądało od samego początku. Jeśli kogoś zainteresuje - fajnie, jeśli ktoś po przeczytaniu przyjmie chociaż namiastkę dodatkowej motywacji do walki z chorobą - SUPER!
Zapraszam do lektury - będę systematycznie uzupełniał wpisy.
____________________________________________________________________________________
Gdzieś na początku lutego…
Do końca nie pamiętam co to był za dzień. Nie działo się nic wartego uwagi (przynajmniej na początku tak myślałem), po powrocie z pracy i zjedzeniu obiadu zająłem swoją ulubioną pozycję rozluźniająco - relaksacyjną. Ala Ferdynand Kiepski – czyli na wpół leżenie przed telewizorem trzymając w jednej ręce pilot, a w drugiej jajca (nie piwo! jak wcześniej wspominana postać ). Robiłem to tak często, że był to dla mnie odruch bezwarunkowy prawie że Niestety podczas grzebania poczułem coś nienormalnego… jakby jedno jajo było twardsze od drugiego. W pierwszej chwili pomyślałem, że to może jakiś stan zapalny, bądź uderzenie. W końcu Elza (moja 3-letnia córka) niejednokrotnie podczas zabawy
w zdobywanie szczytu (wierzchołka nogi wyprostowanej niemalże pionowo podczas leżenia) nadepnęła na moje przyrodzenie. Pomyślałem, że to może być to. Postanowiłem to obserwować – pewnie po kilku dniach zejdzie.
Nie zeszło. Mijały kolejne dni, a to nie dość, że nie schodziło to miałem wrażenie, że jest coraz twardsze i większe. Pokazałem to Klau (moja żona) – chwilę porozmawialiśmy i ustaliliśmy, że wizyta u lekarza jest niezbędna. W pierwszych momentach nie przypuszczałem z czym mam do czynienia i nie ukrywam, że nie miałem żadnej wiedzy na temat raka jądra i jak ważne jest samobadanie. Szczęście w nieszczęściu, że badania wykonywałem regularnie – kompletnie o tym nie wiedząc.
W międzyczasie przed umówioną wizytą trochę zaczęliśmy czytać co może być przyczyną wystąpienia moich objawów – Klau już w głowie miała najgorsze myśli i choroby, ponieważ w Internecie nawet jak jesteś zdrowy – to w sumie jesteś chory. Z kolei ja jestem bardziej realistą niż optymistą czy pesymistą i stwierdziłem, że bez opinii lekarza nie będę snuł żadnych teorii, chociaż zaczynałem powoli czuć, że to może być coś naprawdę groźnego.
Kilka telefonów i umówiona wizyta na dzień 22 luty u urologa.
Najgorsza wiadomość w życiu
Poranny rytuał – kawa, śniadanie i toaleta. Następnie można wybrać się do pracy. Dzień jak co dzień – bez żadnych fajerwerków. W głowie już od rana myślami byłem w gabinecie lekarskim. Po pracy przyjechałem do domu, aby razem z Mikasiem (moim 6-miesięcznym synem) i Klau wyruszyć do lekarza. Po zameldowaniu się w rejestracji i kilkuminutowym oczekiwaniu - nadeszła moja kolej.
Normalny wywiad lekarski - co mi dolega? czy nie było żadnego uderzenia? czy jeszcze coś Pana boli? itd.… Po początkowym przesłuchaniu, pora na USG. Musiałem wraz z doktorem relokować się do innego gabinetu. Doktor wykonał badanie USG moich jąder i po chwili stanowczo stwierdził – „Bez szpitala i zabiegu się nie obejdzie”. Pobiegłem z powrotem za lekarzem do jego gabinetu – jeszcze raz potwierdzone te same słowa, że bez operacji się nie obejdzie, że na jądrze widać zmiany i trzeba je jak najszybciej usunąć. W trybie pilnym do wykonania badania krwi na markery nowotworowe… Zapewnienia lekarza, że to jest prawie w 100% wyleczalne i że nie ma się czym martwić. Tych kilka informacji prawie ścięło mnie z nóg. Generalnie nie miałem problemów ze zdrowiem – w szpitalu leżałem raz, gdy robili mi więzadło krzyżowe w Żorach. Wyniki badań zawsze w normie, ale jak to się zwykle mówi – choroba nie wybiera.
Informacja ta spada jak grom z jasnego nieba… Nie słyszy się, że ktoś tam jest chory, komuś się coś stało… Teraz to CIEBIE dotyczy!
Zgodnie z zaleceniami lekarza następnego dnia wykonałem badania markerów nowotworowych – jak można się było tego spodziewać – były przekroczenia:
- beta-HCG - 6,080 [mIU/ml]
- AFP - 102,30 [IU/ml] / zakres 0,00 - 5,80
Pracowity weekend
Nie można uciekać od problemu – trzeba stawić czoła nowotworowi. Nie ukrywam, że jeszcze do mnie nie docierała ta wiadomość, choćby był to cholerny sen. Musiałem pojechać do rodziców, aby im to powiedzieć. Bardzo obawiałem się jak zareagują – pewnie będzie lament, itd. Przyjechałem, tata powitał mnie słowami „A ty młody nie umiesz spać? ” – było przed godziną 8.00. Powiedziałem im, że zrobię sobie kawę, żeby usiedli, bo nie mam dobrych informacji. Powiedziałem im po krótce co się święci i sam zacząłem lamentować – jak się okazało, zrobiło się mi dużo lepiej, po tym jak to wypłakałem.
Jadąc z powrotem w aucie kondycja psychiczna była bliska zeru, jednak nie zadawałem sobie pytań w stylu – dlaczego ja? Dlaczego ty? I tym podobnych… Trzeba było się skupić i zacząć przygotowywać do walki. A najlepszym do tego sposobem jest poznanie przeciwnika – czytałem przez weekend bardzo dużo na temat raka jądra. Jak przebiega choroba wyczytałem z bardzo fajnego bloga – rakzjajem.pl. Bardzo to pomogło w nastawieniu psychicznym, a także fotografie rodzinne, no bo w końcu to całe moje życie i nie pozwolę, żeby jakiś nie proszony jajożerca nagle zaczął mieszać w naszym życiu.
Cały weekend upłynął przy informowaniu najbliższych – Klau generalnie wisiała cały czas na telefonie. Super jest czuć mega wsparcie od wszystkich. Każdy chce pomóc i każdy się angażuje. Jednak porady w stylu – będzie dobrze, nie martw się – można pominąć, bo one zamiast nakręcać to w pewnym momencie zaczynają dołować.
Gdy już wiedziałem co mnie czeka – że będzie zabieg, potem wynik i dobranie chemioterapii (w zasadzie to przypuszczałem, że tak to będzie wyglądało w wielkim skrócie - jak pokazała przyszłość nie myliłem się) zaczęliśmy z Klau rozmawiać, że warto przyspieszyć wizytę u lekarza z wtorku na poniedziałek. I tak też zrobiliśmy.